Saturday, December 27, 2008

Vatican whitepaper on bioethics

I have just read the instruction "Dignitas Personae" written by The Congregation for the Doctrine of the Faith. Just out of curiosity - to check if the aspects of bioethics mentioned there may be relevant to my daily work. 

To tell the truth, I have not found anything shocking there. The Catholic Church recognizes some principles such as the dignity of every human life and tries to stick to it using logical reasoning.  The life is given by God and we, humans, do not have right to end it by our decisions. Full stop. To make sure that the human life is protected from its start until the natural death - it is condemned as immoral and illicit to kill any human being - even in the form of an embryo, exactly from the point of fertilization. I also understand that the Church requires the fertilization to be natural (ie. by a sexual act) although I know that it may frustrate some people who want their own children and it is possible only by in vitro fertilization. In such cases the Instruction suggests adoption. 

In fact, I was surprised twice reading the Instruction. First time, when it described as illicit the freezing of oocytes. Second time - in a different way- when I read that it is moral to obtain stem cells from the foetuses of children that died naturally. It shows how delicate is the borderline of what is justified - and the changes in the research horizon also constantly discover new limits for the morality.   

To make things clear the Instruction explains that it is acceptable to do eg. treatment of infertility that does not include in-vitro fertilization or to use stem cell therapies when the cells are obtained from the human tissues without any harm to the life. 

In the conclusion the Instruction states that "the Church's teaching is based on the recognition and promotion of all the gifts which the Creator has bestowed on man: such as life, knowledge, freedom and love." So - it is not like many leftist commentators would like to see - that the Church is just a "forbidding machine". It is about life, love and the knowledge guys... Seriously. 

Friday, December 26, 2008

Rodzinne próbowanie nalewek

Wieczór w jeden z dni Bożego Narodzenia. Na stole lądują malutkie kieliszki i domowe nalewki: orzechowa, aroniowa, wiśniowe, jarzębiak. Mama zachwala aroniową: dobra jest, ale może doleję wam wódki, zeby rozcieńczyc....Yyyyy? Dopiero wtedy reflektuję się, że cały zestaw w butelkach ma dobrze ponad 60% :)  Przypominają mi się nalewki orzechowe z 1946r, odnalezione podczas prac wykopaliskowych w szafie w warszawskim mieszkaniu... 

Wednesday, December 24, 2008

La Vigilia di Natale...



Alla vigilia di Natale in Polonia, si prepara la cena molto particolare. Questa e la cena piu saporita, piu aspettata dell tutto anno. Ci sono le regole precise di preparazione: non si usa carne - questo e l'ultimo giorno di digiuno di Avvento. Per lo stesso motivo non si beve alcol. Sempre si lascia un posto alla tavola libero - per "un ospite inaspettato". Spesso si invita quelli che rimangono soli a questo giorno. La propria cena di Natale in Polonia contiene 12 piatti, variabli tra le regioni.
Alla mia casa si mangia oggi:

  • la zuppa di funghi con uszka (tortellini alla forma di orecchie, ripiene anche con funghi) - si usa finghi secchi, raccolti in autunno nelle boschi piu vicino. 
  • le patate con la salsa di crema e aringhe
  • le aringhe rotolate (rollmops)
  • gli funghi fritti come "milanese"
  • gelatina di pesce (probabilmente ancora: aringhe)
  • la carpa fritta
  • gamberetti (non e un piatto tipico!)
  • salmone
  • salsiccia di salmone
  • l'insalata mista (no so che il mio fratello ha messo la, non voglio proprio sapere...)
  • il compote di frutti secchi 

Insieme con "oplatek" il pane bianco (come la ostia alla chiesa) - ci sono 12 piatti!
La tradizione, iniziata dallo mio nonno e che non mangio niente alla Vigilia, prima di cena. 
No colazione, no pranzo, no snacks durante cocinare. Allora - adesso ho tantissimo fame e aspetto quando scambiamo oplatek e cominciamo la cena... Buon Natale! Happy Christmas! Feliz Navidad! Radosnego Bożego Narodzenia! Shstsastlivogo Roshdestva!


Friday, December 12, 2008

Panettoni...


Idzie Boże Narodzenie... W szczęsliwym kraju pt. Włochy, ludzie cenią sobie lenistwo. Gospodynie domowe nie chcą robić wiele wypieków, pracownicy cukierni chcą iść na zasłużenie wywalczony przez związki zawodowe urlop, ale wszyscy - chca jeść! Dobrze jeść! Si deve mangiare bene!

Włosi wymyśli więc świątczne jedzenie w kartonikach. Piętrzy sie ono w faraońsko wielkich piramidach w halach supermarketów już od początku grudnia. Do jedzenia poważnego zalicza się paczkowane stinco di prosciutto, o którym pisałem wcześniej oraz cotechino oraz zampone (świńska noga) - rodzaje kiełbasy do natychmiastowego ugotowania, które podaje się najchetniej z soczewicą.

Ale prawdziwymi gwiazdami świątecznego jedzenia w Italii są panettoni (dosł. "chlebki") - paczkowane ciasta. Klasyczne - drożdzowe z rodzynkami. Pandoro (dosł. złoty chleb)- coś posredniego miedzy ciastem drozdzowym a hmmm.. babką piaskową. I wiele, wiele wariantów - z kremem, z czekoladą, z tiramisu, z osobnym proszkiem do posypania przed podaniem.... Są miękkie, smaczne, apetyczne, mogą dluuuugo leżeć w swoich pudełkach. Ostatnio Włosi wzięli się na sposób i eksportują malutkie panettoni do Anglii i Szwajcarii, można je np dostac zamiast tłustego muffinsa w barach sieci Cafe Nero (jedyna w miare normalna kawa w UK). Tyle, że tam pytają się "czy chcesz to stostowane?", no ale Anglicy potrafią popsuć wszystko.

Na koniec dialog z włoskiego kabaretu Cinema Polacco:
Kripstak: Petrektek, ty masz "to" calkiem jak pandoro...
Petrektek: Takie wielkie?
Kripstak: Nie, takie mięciutkie...
W polskich rodzinach tak sie sie raczej poetycko nie rozmawia, prawda?

Monday, December 8, 2008

Raclet akademicki


Kolejna specjalnosc kuchni szwajcarskiej w wykonaniu polskim. Sobota wieczor, akademik gdzies na wygwizdowie pod Zurichem, ekipa Polakow skupia sie nad dwoma maszynkami podlaczonymi do pradu. Obok dwa wielkie gary z pyrami w mundurkach, stosy sera w grubych na centymetr plastrach, nieco boczku, talerzyki z piklami: ogorki, cebula, mala kukurydza. Czyli robimy racleta (raclette) - zimowy odpowiednik grilla w Szwajcarii.

Cala zabawa polega na tym, ze kazdy na wlasnym talerzu kroi sobie ziemniaka, polewa go stopionym, lekko przysmazonym serem, zgrabnie zdjetym z racletowej lopatki, posypuje pieprzem i galka muszkatolowa i zagryza piklami. Zabawa jest niebezpieczna, bo to bardziej czynnosc spoleczno-towarzyska niz posilek i czesto latwo przeoczyc moment serowego przejedzenia... Ser powinien byc raczej specjalny, o nieco intensywnym zapachu, pewnie tez z Valis, od krow z dzwonkami na szyi.

Kierownik calej imprezy, Pawel, podal nam pare sztuczek racletowych : na plasterek sera mozna wrzucic nieco cebuli, albo kawalek orzecha wloskiego - wtedy calosc nabiera specjalnego smaku. Troche sie dziwilem, ze sie nie przejadlem - albo to uprzedni trening w jedzeniu szwajcarskiego sera, albo cola (ech) zamiast wina.

Friday, December 5, 2008

Neurex in Basel

So I am back from the Neurex meeting in Basel. My story was on the side of gene expression, but most of the talk's contents were orbiting around genome-wide association studies, what means mainly applying SNP microarrays to explain psychical disorders. It was interesting to learn for how much of psychical qualities we may blame genes. For instance, a longitudinal study on Dutch twins shown that behavioral disorders may be explain up to 70% by genes in 5 year old children, but then, the influence of education and environment decreases it to some 40% in 18 year old people. Another interesting thing was that the borderline personality correlates between spouses as much as between siblings. And other phenomena such as depression, bipolar disease and even the agreeability is greatly determined by genes - and we start to discover specific markers. 

Everyone was staying silent about the next-generation sequencing, so I started this topic by the end of the whole meeting, although it turned out to be highly controversial, especially knowing that the lunch was sponsored by our friends from Affymetrix. 

Linde Oberstrass

Wczoraj był dzień górnika oraz św. Barbary. Świetowaliśmy go polską ekipą kampusową w Linde Oberstrass. Jest to mini-browar, połączony z restauracją w okolicy Winkelriedstrasse w Zurichu. Jak dla mnie, jest to knajpa żywcem z książek Marka Krajewskiego o Wrocławiu dwudziestolecia międzywojennego. Jestem się gotów założyć, że był on w Linde Oberstrass i to całkiem niedawno, ponieważ mieszkał w Zurichu na początku tego roku... minęliśmy sie pewnie. Szkoda, bo zwłaszcza opisy jedzenia w jego książkach są fantastyczne. 

Ale do rzeczy :) Kuchnia w Linde Oberstrass jest na środku restauracji, widać uwijających się kucharzy, czuć nieco zapach tego co się dla nas szykuje. Oprócz sałatek, łącznie z niedzowną w karcie Wurstsalat, są dania "pseudowłoskie" oraz specjalnosci miejscowe, na któreśmy właśnie przyszli.  Większość z nas zamowiło roschti z serem i jajkiem, przy okazji dowiedzieliśmy się, ze jest to potrawa z Valis. Ponieważ miałem niecny zamiar spróbować roschti od kogoś z ekipy, zamówiłem Flammkuche mit Speck. Speck był na szczęscie bardziej szynkowy niż słoninowy, do tego solidna ilość cebuli i śmietany, całość na cienkim, łamiacym się cieście (moje Flammkuche na obrazku). Kolega z Pyrlandii zamówił drugie - z chorizo i fetą w pomidorach - też wyglądało nieźle.   

Do tego piwo - robione na miejscu, podawane w szklankach, kuflach, albo dwulitrowych butelkach zamykanych "jak dawna lemoniada". Taką butelkę można wziąć sobie za kaucją i zatankować do domu. Najpierw wypiliśmy jedną butlę Weihnachtsbier (wersja na Boże Narodzenie) a później butlę normalnego Hausbier - na 5 osób dwie takie butle są w sam raz. 

Szwajcarzy są świetni w przygotowywaniu dań sezonowych. Także i tu czekała "zimowa" karta dań. Jednak po zjedzeniu klasyki, spróbowaliśmy do podziału tylko zimowy deser: zimtglace mit feigen, czyli lody cynamonowe z figami, pięknie oblanymi karmelem i posypanymi płatkami migdałowymi. Nie obeszło się przy okazji bez włoskiego dowcipu o "gelato al gusto di figa", ale to dowcip do opowiadania po co najmniej 2 piwach :) 

Sunday, November 30, 2008

La paella polaca

Zaeskperymentowałem dziś pierwszy raz w życiu w temacie paelli. Zamarzyła mi się paella mixta, czyli taka z mięsem, stworami morskimi (mariscos, ufoki) i kiełbasą. Przeczytałem kilkanaście przepisów na paelle i arroz de marisco w wersji hiszpańskiej i portugalskiej, obejrzałem parę lekcji na youtube i oto co wyszło:

Allora, ingredienti:
  • mięso z kurczaka, pociachałem jedną pierś, oryginalnie może być kura z kością
  • kiełbasa polska - w oryginale jest chorizo
  • owoce morza - w sklepie wybrałem mrożone "lo scoglio misto", czyli mieszane krewetki luzem, krewetki w skorupce, wydłubane małże, ośmiorniczki i kalmary - zwane dalej ufokami
  • ryż - nie miałem hiszpańskiego "arroz bomba" :) , więc wziąłem ryż do risotto
  • wino białe
  • papryka słodka - do wyboru do koloru
  • papryczki ostre (pepperoncino) - zależnie od upodobań do ostrości dania
  • cabula
  • pomidor - może być z puszki
Na dużej patelni podsmażyłem owoce morza, zrzuciłem na talerz na bok, sos z nich zlałem na zapas też. Dodałem oliwy, wrzuciłem na nią cebulę, podsmażyłem, dodałem kurczaka i pokrojoną w półplasterki kiełbasę, podsmażyłem, dodałem pokrojone papryki, pomidory, podsmażyłem. 

Później ryż - wrzuca się na patelnię do całego zajzajeru, stopniowo dolewając wino, rosół "rybny"  (tzn. ten sos z ufoków) oraz rosół - użyłem brutalnie rozpuszczonej kostki rosołowej. Pod koniec gotowania ryżu wrzuciłem z powrotem owoce morza, wyłączyłem prąd pod patelnią, przykryłem i poczekałem, aż ryż wchłonie resztę rosołu. Mmmmmm... podawać na patelni. 

Przepis w skrócie - opis tego co się dzieje na patelni:
1. ufoki
2. ufoki raus
3. chicken und wurst
4. warzywa
5. ryż
6. ufoki nazad
7. jeść


Wnioski: dobre było, następnym razem dodam szafran (ponoć daje ładny, żółty kolor) i więcej krewetek - najchetniej takie w skorupkach. 

Jak skombinować dobrą kawę?


Nie zawsze mieszka się w szczęsliwym kraju, gdzie bary z dobrą kawą są za każdym rogiem. Czasem trzeba sobie radzić inaczej. Kupowanie pseudo-barowej ciśnieniowej maszyny do domu to trochę snobizm i skórka nie warta wyprawki. Ludzie ze szczęśliwego kraju pt. Włochy, w warunkach bojowych, poligonowych, albo gdy nie chce im się wychodzić z domu - używają kafetiery (caffetiera). Kawę wyprodukowaną w ten sposób nazywa się mocca.

Obkupiłem juz w kafetiery ponad pół rodziny i znajomych. Swoją pierwszą kafetierę jaką miałem "w spadku", mosiężną z lat 60-tych, po prostu wyrzuciłem, bo 10 lat temu byłem ignorantem, który pił kawę tylko przed egzaminami, czarną, rozpuszczalną, paskudną. Che cretino.

Kafetiera może być prosta, aluminiowa, wtedy nie żal, jak się jej coś stanie. Polecam jednak wersję "inox", niklowaną, czy inaczej galwanizowaną - taka która się swieci :) Stanardem są kafetiery firmy Bialetti - produkują wersje dla 1,2,3,4,5 osób, a nawet dla wiekszych rodzin. Łatwo do nich dostać części zamienne - gumki, sitka. Bo kafetiera powinna byc a) szczelna na zewnatrz - bo inaczej para pójdzie w szkode i kawa bedzie za słaba b) mieć nie zatkane sitko - bo w przeciwnym przypadku kawa się sfajczy, albo kafetiera wystrzeli.

Ostatnio Bialetti wyprodukowało także "mucca express" - kafetierę robiąca capuccino, nalewa się do niej mleka, które spieniane jest przez specjalną dyszę rzutem na taśmę uciekającej pary. Ale ciężko się ją myje i jeśli wystrzeliwuje, to robi to naprawdę efektownie.
Aha - dobre rady dla gromady: kafetiery aluminiowej nie należy myć płynem do mycia naczyń - po prostu przepłukać solidnie. Kawa do kafetier może być każda, byle grubo zmielona. Moje typy: Lavazza, Danesi, Illy. W Polsce podobno prawdziwą Lavazze można dostać w drogeriach Rossman - hmmm...

W warunkach naprawde poligonowych, z dala od kuchni, można używać kafetiery elektrycznej - podłączanej do prądu. Ćwiczyłem używanie takiej kafetiery w laboratorium - są problemy z myciem i suszeniem, nie przeszłaby testów na "bezpieczne urządzenie elektryczne" - ale jaka radość, gdy wokół znienacka roznosi się zapach dobrej kawy...

Monday, November 24, 2008

The experimental proof of proteome splice variants


It turns out that still there are some common intuitions that has not been proven experimentally. The paper by Tress et al in Genome Biology shows that there are splicing variants on the level of proteome - namely the bits of a proteine may be deleted, shuffled or duplicated according to the patern of exons in the gene. For me it seemed to be obvious, but perhaps I am too deep in my world of genes and mRNA splice variants. Some may call it a low hanging fruit - but often is not that obvious to pick it...

Saturday, November 22, 2008

Czekolada...

W zeszłym tygodniu umknął mi wykład o czekoladzie dla chemików . Znajoma ekipa chemiczna oczywiście jednak tam była. Wnioski są podobno proste:
  • jedzcie czekoladę
  • jedzcie gorzką czekoladę
  • jedzcie gorzką szwajcarską czekoladę wysokiej jakości
Łatwo się domysleć, skąd był wykładowca. A czekolada ponoć jest naprawdę dobra na wszystko. 

Przewodnik po włoskiej kawie dla Polaków ;)

Postanowiłem odbudować tu swój stronniczy przewodnik po Rzymie.
Zaczynamy od kawy...

Jak pokazal Bruno Bozetto w swoim klasycznym filmie o Wloszech (patrz ok 3:40min) ilość rodzajów kawy we włoskim barze jest niezliczona. 
  • il caffe - po prostu kawa :) i aż (!) kawa. W małej filiżance. Tubylcy potrafią wsypać do niej ze 3 woreczki cukru. 
  • caffe macchiato - kawa "poplamiona" odrobiną mleka. Najczęściej mleko jest ciepłe i z pianką i wychodzi z tego microcapuccino. 
  • capuccino - na pewno nie robi się go z proszku. To kawa + spienione mleko. 
  • cafelatte - kawa z mlekiem - niekoniecznie spienionym, najczęsciej w szklance. 
  • latte macchiato - mleko "poplamione" kawą - jak cafelatte, ale mniej kofeiny. 
  • caffe lungo - kawa z wiekszą ilością wody (coś dla początkujacych przybyszów z Polski), ale najczęściej jeszcze mieści się w małej filiżance. 
  • americano - kawa z dużą ilością wody, bez mleka, w dużej filiżance. Jeśli barman sam z siebie proponuje ci americano, najprawdobodobniej próbuje cię obrazić, jako turystę-kretyna.
I masa innych wariantów. Można poprosić o wszystko. Cappucino bollente - gorące - też dla Polaków, bo klasyczne jest po prostu ciepłe - odwrotność to "tiepido", czyli letnie. Cappucino chiaro/scuro - jasne/ciemne - z większą/mniejszą ilościa kawy. 

Gdzie jest dobra kawa w Rzymie? Wszędzie. Choć warto wybrać bar z kawą illy albo danesi - to kawy trochę bardziej kwaśne, ostre w smaku. Danesi mniej może nadaje się na capuccino - lepsze jest w wersji surowej. 

Specjalne, moje ulubione, miejsca na kawę w Rzymie: 
  • bary z kawą Tazza d'Oro - jeden jest na Piazza Albania - w połowie drogi między Circo Massimo a Piramida (malutki, z szopką w okresie świątecznym i dyżurnym świętym Franciszkiem i Padre Pio na półce), a drugi np. naprzeciw Panteonu. Tazza d'Oro jest też zdecydowanie lepsza w wersji zwykłej, niż cappucinowej. 
  • Piazza di San Eustachio - blisko Panteonu, naprzeciw kościoła św. Eustachego są dwa bary ogłaszające, że ich specjalnościa jest capuccino. Należy uważać, bo bez pytania sypią 3 łyżeczki cukru, jeśli się chce tego uniknąć, wołajcie o "amaro". Mają tam też "caffe cremoso" - prawdziwa siekiera, o mocy 3 normalnych kaw - nie dla słabeuszy :) 
Aha - kawę zamawiamy i pijemy przy barze. Za przyjemność obsługi płaci sie 3x wiecej. Pije się szybko, nie ma co się delektować - za rogiem następny bar z dobrą kawą :) Jeśli już koniecznie musimy usiąść, czasem trzeba wyjaśnić obsłudze, że sami odniesiemy filiżanki "noi riportiamo le tazze.."


Jesienny ploff

Ploff (pilaw?) to potrawa jednogarnkowa, w której na dole gotuje się mięso, nad nim warzywa, a na samej górze jest warstwa ryżu. Pochodzi ponoć z Uzbekistanu. Gotowanie wielkiego ploffa to tradycyjna dla całego labu to jesienna rozrywka jednego z moich kolegów z pracy. Wersja na jaką byłem zaproszony wczoraj zawierała baraninę (normalnie ponoć jest wieprzowina) i mimo iż gospodarz uprzedzał, że jest pikantna, to dla mnie, szkolonego na kuchni hinduskiej, nie zrobiło to wielkiego wrażenia. Ugotowany ploff przed podaniem przykryty został wielkim talerzem, całość odwrócona do góry nogami i podana wszystkim na tym jednym wielkim talerzu... Do tego  wina, stopniowane przez gospodarza od dobrych po bardzo bardzo dobre na koniec. Dzięki wielkie Jens! :) 

Thursday, November 20, 2008

Linkage disequlibrium leads to negative results in genetics?

Linkage disequilibrium is a method used to discover associations between alleles. It seems to be based upon simple difference between the probability of a combination alleles and the probability under independence assumption. So - some researchers took their favourite alleles, found associated ones and... got nothing. But it seems to be still enough to publish:
We did not find the deletion or any
of the STR alleles to be in linkage disequilibrium with the 2-marker haplotype,
which was associated with dyslexia in our sample.
The polymorphisms of GRIN2B gene analysed in this study are not likely to be associated with bipolar disorder.
Both negative, both in psychiatry journal. Perhaps a coincidence... Next month
I'll go to a neuroscience-related event (the last speaker's name looks strangely familiar...) maybe I'll learn more.

Still, there is a Journal of Negative Results in BioMedicine . It even navigates towards having an impact factor. I need to redirect some of my users there :)

Wednesday, November 19, 2008

Humor dla statystykow 1

Powazny list od uzytkownika: "Dziekuje za normalizacje do mediany jaka otrzymalem.
Chcialbym jeszcze sie zapytac czy moge otrzymac normalizacje do 50 percentylu..."

Tuesday, November 18, 2008

Mare-monti

Aha - jeszcze podczas weekendu we Wloszech, znajomi uraczyli mnie niezwykla kombinacja: pasta (diciamo, ragazzi: makaron...) z kontrowersyjnm doborem dodatkow: szynka (speck dell Alto Adige) oraz krewetki. Do sosu jeszcze zupelnie nie-wloski dodatek - smietana. Calosc nazywa sie "maremonti" czyli kombinacja morsko-gorska. I wiedzieli co robia... Innym przykladem moze byc pasta z boczkiem (pancetta) grzybami i tunczykiem - tez mnie do konca nie przekonuje, ale moze kiedys sprobuje.

Zestaw jaki mozna zamowic w ekskluzywnym kurorcie...


...Arosa w Szwajcarii.
Clochard Roschti mit Kuebel (czyt. kibel) Bier!
Roschti - to tubylczy placek ziemniaczany - przyzmazone, starte grubo ziemniaki. W wersji "menelskiej" posypane przysmazona tubylcza parowka (cervelat). A piwo "Kübel" pochodzi z bratniej Austrii.

Monday, November 17, 2008

Si mangia bene in Italia... Polnoc: Como.


Tak, co jak co, ale na jedzeniu Wlosi sie znaja.
Bylismy sobie na przedmiesciu Como, 20km od granicy szwajcarskiej w restauracji Crotto del Lupo. Typowa rodzinna trattoria - maly wybor dan, ale rzeczy wyprobowane przez lata. Konserwatywne podejscie do jedzenia, sympatyczne podejscie do klienta. Ojciec za kasa, la mamma biega do kuchni, syn kelneruje.

Wybor byl krotki. Primo: nie ma Bacetti dello chef (z jednej strony mysl o calusach od kucharza jakos mnie nie pociaga, a z drugiej wygladaja slicznie. Wybor wiec padl zupelnie w ciemno na "pizzocheri", ktore okazaly sie szarymi robionymi na miejscu dlugimi kluskami podanymi z duuuza iloscia tlustego (mniam) sera.

Secondo - i tu niespodzianka: mozna zjesc polente z trzema rodzajami grzybow. Jeden rodzaj spoczywa jako warstwa smazono-sosowa na kupce polenty, drugi to grzybek grillowany, trzeci rodzaj to smazone w glebokim tluszczu w panierce. Borowiki, mrozone, z Polska ;) slone, ale dobre.

Poprosilismy tez o wersje bez cebuli i czosnku. Pierwszego dania wybrac sie w ten sposob nie dalo, wiec wybor padl na talerz miejscowych wedlin, ktory przyszedl z podanym posrodku na kromce chleba kawalkiem sloniny - tak, sloniny! - ktora byla tak miekka i aromatyczna, ze gdy ja wchlonalem pozbylem sie wszelkich uprzedzen. Wlochom trzeba wierzyc w temacie jedzenia, nawet gdy podaja slonine (czasem zarzucaja ja np na pizza bianca tez). Na drugie danie byla klasyka: filetto di manzo - stek wolowy w sosie z masa ziarenek pieprzu, ktore sie malowniczo i pieprznie rozgryzaly...

Gdy zamawialismy deser, la mamma zapytala sie czy deser tez chcemy bez cebuli i czosnku... i ze jakby co, to taki sie znajdzie. Wybralismy klasyke: panna cotta con frutti di bosco (z owocami lesnymi) i ananas. Pan kot byl jak trzeba (w wolnym tlumaczeniu chodzi o "gotowana smietane") i wychodzac z knajpy olsnilo nas, ze to cos najbardziej jest zblizone do domowej wersji ptasiego mleczka...

Aha - jako secondo mozna sobie bylo zamowic takze cieleca kosc z miesem (stinco), ale takie kosci, choc w wesji swinskiej, sa do kupienia we Wloszech przed Bozym Narodzeniem w wersji paczkowanej i gotowej do zjedzenia... cosmy uprzednio uczynili :)

Dzien dobry...

Zaczynam opowiadac... :)