Showing posts with label polska. Show all posts
Showing posts with label polska. Show all posts

Monday, April 6, 2009

Wiosnaaaaa!!


Celem zbadania, czy wiosna przyszła, odpaliliśmy ekipą rowery z wypożyczalni. W centrum Zurichu rowery można pobrać za darmo - zostawiając jedynie nieduży depozyt. I już można gnać wzdłuż jeziora: Bahnhofstrasse, Bellevue, północny brzeg i jesteśmy w Rapperswilu. Główną atrakcją tego miasteczka jest Muzeum Polskie na zamku - najbardziej skoncentrowny przyczółek polskiego patriotyzmu jaki zdarzyło mi się widzieć na świecie (no, może oprócz restauracji Jolly Inn w Chicago ;) ). Muzeum jest naprawde ciekawe - a z jego wieży rozciąga się piękny widok na Rapperswil i południe jeziora Zurichskiego. Tego dnia akurat na dokładkę była obecna pani malująca i wycinająca piękne pisanki.

W Rapperswilu zatankowaliśmy pizzę w pizzerii z sieci 10' - ciasto OK, obsługa mówiąca po włosku, całość pizzy - hmmm - na trójkę z plusem. Nikt nie chciał się przyznać, ze ma dość kręcenia na rowerze - więc przez most przejechaliśmy na południowy brzeg jeziora i wróciliśmy do Zurichu. 75km wycieczki rowerowej to całkiem nieźle jak na początek - myślałem, ze jezioro jest duuużo mniejsze. 

Monday, January 5, 2009

Warszawa da sie lubic...

Żeby nie było, że w Warszawie jest źle – idziemy sobie od strony placu Trzech Krzyży, zastanawiając się co przekąsic i wychodzi nam naprzeciw piekarnia – z długą witryną za którą rysuje się równie długa lada z wypiekami słodkimi i słonymi a także tak samo długa kolejka. Na końcu kolejki jest kasa, za nią stanowisko do przygotowania naleśników – miejscowe specjały można zjeść od razu siedząc na stołku barowym i wyglądając na ulicę. Na ścianie dyplom czeladniczy oraz dyplom ukończenia szkoły podoficerskiej. Na drugiej ścianie – monitor pokazujący pracę przy wypiekach oraz wmurowany dla ozdoby front żeliwnego pieca z napisem „Unser taeglich Brott gib uns heute...“. Fajno jest.

Stajemy więc w kolejce. Przed nami typowy hiperaktywny warszawski młodzian konsultuje z kolegą przez komórke swoje położenie. „Mariusz, jestem w kolejce w piekarni, gdzie? Naprzeciw Polskiej Agencji Prasowej, nie wiem jaka to ulica...“. Tymczasem zza nas, z końca kolejki odzywa się głos, znany z felietonów Wiecha jako sznaps-baryton: „To ulyca Mysia jest... Najkrótsza ulyca w Stolycy, tylko osiem numerów... Państwo jak będą w Wielkiej Grze to niech zapamiętają – najkrótsza ulyca w Warszawie, to Mysia, bo tu mysza biegła bo taką krótka nore miała... tylko osiem numerów tu jest, najkrótsza ulyca... Państwo wiecie, Nowy Rok niedługo, to musiałem troche już dziś wypić, państwo rozumiecie... “. Gdy samozwańczy przewodnik turystyczny i jednocześnie kolejne wcienie Walerego Wątróbki kończy swój monolog, młodzian z ADHD dopada do lady i woła o „precel berliński“. My zaś mamy chwilę na decyzję: robi się obiadowo, więc pada na pasztecik z grzybami, rogalik z zapieczonym kawałkiem szynki oraz bułkę z nadzieniem mięsno gryczanym. Do tego naleśnik z białym serem i szpinakiem oraz dwa tymbarki. Obiad jak trzeba – naleśnik jest duży, ser w nim dobry. Paszteciki OK, wygrywa ten z szynką, grzybowy też jest smaczny, gryczano-mięsny trzeba ostro popijać, bo nadzienie suche.

Po tak poważnym obiedzie można już smiało iść w kierunku ulicy Szpitalnej, gdzie pod numerem 8, od dziesiątek lat mieści się sklep Wedlowski i pijalnia czekolady. Już przed wojną nazywano go „staroświeckim sklepem“, Jan Wedel rozpisał konkurs na opowiadanie o nim, rezultaty wydano w formie książki. Folder ze zdjęciami i wzorami okolicznościowych witryn staroświeckiego sklepu z lat 30-tych leży gdzieś w pamiątkach przechowywanych przez moją rodzinę. Jedno z nielicznych miejsc, gdzie pozostał cień przedwojennej świetności Warszawy. Czekolada w niezbyt tania, ale naprawdę dobra – pijalnia ze Szpitalnej została w ostatnich latach sklonowana w sieć „czekoladowni“ – jedną widziałem na Okęciu, inną w Krakowie. Jedna rzecz mnie tylko zdziwiła – zawsze wydawało mi się, że przedwojenne logo Wedla to murzyn galopujący na zebrze – tymczasem zebrę nad kamienicą na Szpitalnej ujeżdża jakiś ewidentny białas... Może to Bambo co się wybielił? I zagadka – jaką czekoladę zamówiłem? : )

Jedzenie sieciowe...

Istnieje coś takiego jak „sieci restauracji“, gdzie stosujac franchising właściciel dostosowuje się do standardów zaoferowanych przez licencjodawcę. Działa to zazwyczaj nieźle, gdyż zarabia zazwyczaj i dawca pomysłu i wykonawca oraz klienci, którzy wiedzą jakich atrakcji się spodziewać. Działają tak takie wynalazki jak McDonald, KFC, powstają tak też sieci „lepsze“.

Z późnych czasów studenckich pamiętałem, że nieźle działał w ten sposób polski Sphinx. Swego czasu uważałem, że to restauracja za dobra, by mogła pojawić się w Warszawie, ale stało się – i od kilku dobrych lat można pochłaniać uroki tej „lepszej kebabowni“ także w kilku miejscach w Stolycy. Pierwszym z nich był były Hortex na rogu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej. Moi warszawscy znajomi z łezką w oku wspominają gdy jako dzieci rodzice zabierali ich na lody i galaretki serwowane przez panie głęboko osadzone w realiach poźnego Gierka – sam również posmakowałem raz czy dwa tych specjałów, gdy Hortex był już reliktem z czasów słusznie upadłych. Na tym to miejscu pojawił się pierwszy stoliczny Sphinx i tu udałem się gdy mój poziom niepokoju somatycznego wywołanego tym, że dawno nie jadłem dopadł mnie w okolicy Nowego Światu i Świętokrzyskiej.
Niby wszystko wygląda jak kilka lat temu... Kelnerzy – umundurowane jednakowo studenciaki wstukujące zamówienie w komputer, dyndające nad głową lampy z tykw, stłoczone stoliki, starannie wydrukowane menu... ale... ech, nie lubię narzekać... Później nie było już to samo. Kelner podawał nieodłączną niegdyś pustą w środku bułkę - albo o niej zapominał. Zadał pytanie „jaki ma być stek“ ale stek przyszedł taki jak przyszedł – usmażony na amen. „Kebab“ przypominał dużo bardziej kotlet mielony i smakował takoż samo. Sosy – podawane niegdyś od razu – tym razem przyszły jako „musztarda po obiedzie“ bo znów – kielner zoptymalizował sobie ich przynoszenie robiąc to od razu do czterech stolików, co wypadło już pod koniec mojego steka. Dlatego też, choć w Polsce zazwyczaj tego nie robię, zoptymalizował mu się troche napiwek...

Najwyraźniej Sphinx „hortexowski“ spoczął na laurach – jak powinny działać restauracje sieciowe można się uczyc choćby od bułgarskich restauracji Happy Grill – lubie je bardzo za sałatki (choć Bułgarzy tak czy owak to sałatkowi mistrzowie świata), kolorowe magazyny w cyrylicy podawane przy czekaniu na danie, oraz – zupełnie odwrotnie niż w Sphinxie : ) – umundurowane w kwieciste bluzki kelnerki... Oooo... albo nawet we Wloszech – taka l’Insalatta Ricca. To jest niezawodna siec!

Friday, December 26, 2008

Rodzinne próbowanie nalewek

Wieczór w jeden z dni Bożego Narodzenia. Na stole lądują malutkie kieliszki i domowe nalewki: orzechowa, aroniowa, wiśniowe, jarzębiak. Mama zachwala aroniową: dobra jest, ale może doleję wam wódki, zeby rozcieńczyc....Yyyyy? Dopiero wtedy reflektuję się, że cały zestaw w butelkach ma dobrze ponad 60% :)  Przypominają mi się nalewki orzechowe z 1946r, odnalezione podczas prac wykopaliskowych w szafie w warszawskim mieszkaniu... 

Wednesday, December 24, 2008

La Vigilia di Natale...



Alla vigilia di Natale in Polonia, si prepara la cena molto particolare. Questa e la cena piu saporita, piu aspettata dell tutto anno. Ci sono le regole precise di preparazione: non si usa carne - questo e l'ultimo giorno di digiuno di Avvento. Per lo stesso motivo non si beve alcol. Sempre si lascia un posto alla tavola libero - per "un ospite inaspettato". Spesso si invita quelli che rimangono soli a questo giorno. La propria cena di Natale in Polonia contiene 12 piatti, variabli tra le regioni.
Alla mia casa si mangia oggi:

  • la zuppa di funghi con uszka (tortellini alla forma di orecchie, ripiene anche con funghi) - si usa finghi secchi, raccolti in autunno nelle boschi piu vicino. 
  • le patate con la salsa di crema e aringhe
  • le aringhe rotolate (rollmops)
  • gli funghi fritti come "milanese"
  • gelatina di pesce (probabilmente ancora: aringhe)
  • la carpa fritta
  • gamberetti (non e un piatto tipico!)
  • salmone
  • salsiccia di salmone
  • l'insalata mista (no so che il mio fratello ha messo la, non voglio proprio sapere...)
  • il compote di frutti secchi 

Insieme con "oplatek" il pane bianco (come la ostia alla chiesa) - ci sono 12 piatti!
La tradizione, iniziata dallo mio nonno e che non mangio niente alla Vigilia, prima di cena. 
No colazione, no pranzo, no snacks durante cocinare. Allora - adesso ho tantissimo fame e aspetto quando scambiamo oplatek e cominciamo la cena... Buon Natale! Happy Christmas! Feliz Navidad! Radosnego Bożego Narodzenia! Shstsastlivogo Roshdestva!