Monday, January 5, 2009

Jedzenie sieciowe...

Istnieje coś takiego jak „sieci restauracji“, gdzie stosujac franchising właściciel dostosowuje się do standardów zaoferowanych przez licencjodawcę. Działa to zazwyczaj nieźle, gdyż zarabia zazwyczaj i dawca pomysłu i wykonawca oraz klienci, którzy wiedzą jakich atrakcji się spodziewać. Działają tak takie wynalazki jak McDonald, KFC, powstają tak też sieci „lepsze“.

Z późnych czasów studenckich pamiętałem, że nieźle działał w ten sposób polski Sphinx. Swego czasu uważałem, że to restauracja za dobra, by mogła pojawić się w Warszawie, ale stało się – i od kilku dobrych lat można pochłaniać uroki tej „lepszej kebabowni“ także w kilku miejscach w Stolycy. Pierwszym z nich był były Hortex na rogu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej. Moi warszawscy znajomi z łezką w oku wspominają gdy jako dzieci rodzice zabierali ich na lody i galaretki serwowane przez panie głęboko osadzone w realiach poźnego Gierka – sam również posmakowałem raz czy dwa tych specjałów, gdy Hortex był już reliktem z czasów słusznie upadłych. Na tym to miejscu pojawił się pierwszy stoliczny Sphinx i tu udałem się gdy mój poziom niepokoju somatycznego wywołanego tym, że dawno nie jadłem dopadł mnie w okolicy Nowego Światu i Świętokrzyskiej.
Niby wszystko wygląda jak kilka lat temu... Kelnerzy – umundurowane jednakowo studenciaki wstukujące zamówienie w komputer, dyndające nad głową lampy z tykw, stłoczone stoliki, starannie wydrukowane menu... ale... ech, nie lubię narzekać... Później nie było już to samo. Kelner podawał nieodłączną niegdyś pustą w środku bułkę - albo o niej zapominał. Zadał pytanie „jaki ma być stek“ ale stek przyszedł taki jak przyszedł – usmażony na amen. „Kebab“ przypominał dużo bardziej kotlet mielony i smakował takoż samo. Sosy – podawane niegdyś od razu – tym razem przyszły jako „musztarda po obiedzie“ bo znów – kielner zoptymalizował sobie ich przynoszenie robiąc to od razu do czterech stolików, co wypadło już pod koniec mojego steka. Dlatego też, choć w Polsce zazwyczaj tego nie robię, zoptymalizował mu się troche napiwek...

Najwyraźniej Sphinx „hortexowski“ spoczął na laurach – jak powinny działać restauracje sieciowe można się uczyc choćby od bułgarskich restauracji Happy Grill – lubie je bardzo za sałatki (choć Bułgarzy tak czy owak to sałatkowi mistrzowie świata), kolorowe magazyny w cyrylicy podawane przy czekaniu na danie, oraz – zupełnie odwrotnie niż w Sphinxie : ) – umundurowane w kwieciste bluzki kelnerki... Oooo... albo nawet we Wloszech – taka l’Insalatta Ricca. To jest niezawodna siec!

No comments: