Monday, January 5, 2009

Warszawa da sie lubic...

Żeby nie było, że w Warszawie jest źle – idziemy sobie od strony placu Trzech Krzyży, zastanawiając się co przekąsic i wychodzi nam naprzeciw piekarnia – z długą witryną za którą rysuje się równie długa lada z wypiekami słodkimi i słonymi a także tak samo długa kolejka. Na końcu kolejki jest kasa, za nią stanowisko do przygotowania naleśników – miejscowe specjały można zjeść od razu siedząc na stołku barowym i wyglądając na ulicę. Na ścianie dyplom czeladniczy oraz dyplom ukończenia szkoły podoficerskiej. Na drugiej ścianie – monitor pokazujący pracę przy wypiekach oraz wmurowany dla ozdoby front żeliwnego pieca z napisem „Unser taeglich Brott gib uns heute...“. Fajno jest.

Stajemy więc w kolejce. Przed nami typowy hiperaktywny warszawski młodzian konsultuje z kolegą przez komórke swoje położenie. „Mariusz, jestem w kolejce w piekarni, gdzie? Naprzeciw Polskiej Agencji Prasowej, nie wiem jaka to ulica...“. Tymczasem zza nas, z końca kolejki odzywa się głos, znany z felietonów Wiecha jako sznaps-baryton: „To ulyca Mysia jest... Najkrótsza ulyca w Stolycy, tylko osiem numerów... Państwo jak będą w Wielkiej Grze to niech zapamiętają – najkrótsza ulyca w Warszawie, to Mysia, bo tu mysza biegła bo taką krótka nore miała... tylko osiem numerów tu jest, najkrótsza ulyca... Państwo wiecie, Nowy Rok niedługo, to musiałem troche już dziś wypić, państwo rozumiecie... “. Gdy samozwańczy przewodnik turystyczny i jednocześnie kolejne wcienie Walerego Wątróbki kończy swój monolog, młodzian z ADHD dopada do lady i woła o „precel berliński“. My zaś mamy chwilę na decyzję: robi się obiadowo, więc pada na pasztecik z grzybami, rogalik z zapieczonym kawałkiem szynki oraz bułkę z nadzieniem mięsno gryczanym. Do tego naleśnik z białym serem i szpinakiem oraz dwa tymbarki. Obiad jak trzeba – naleśnik jest duży, ser w nim dobry. Paszteciki OK, wygrywa ten z szynką, grzybowy też jest smaczny, gryczano-mięsny trzeba ostro popijać, bo nadzienie suche.

Po tak poważnym obiedzie można już smiało iść w kierunku ulicy Szpitalnej, gdzie pod numerem 8, od dziesiątek lat mieści się sklep Wedlowski i pijalnia czekolady. Już przed wojną nazywano go „staroświeckim sklepem“, Jan Wedel rozpisał konkurs na opowiadanie o nim, rezultaty wydano w formie książki. Folder ze zdjęciami i wzorami okolicznościowych witryn staroświeckiego sklepu z lat 30-tych leży gdzieś w pamiątkach przechowywanych przez moją rodzinę. Jedno z nielicznych miejsc, gdzie pozostał cień przedwojennej świetności Warszawy. Czekolada w niezbyt tania, ale naprawdę dobra – pijalnia ze Szpitalnej została w ostatnich latach sklonowana w sieć „czekoladowni“ – jedną widziałem na Okęciu, inną w Krakowie. Jedna rzecz mnie tylko zdziwiła – zawsze wydawało mi się, że przedwojenne logo Wedla to murzyn galopujący na zebrze – tymczasem zebrę nad kamienicą na Szpitalnej ujeżdża jakiś ewidentny białas... Może to Bambo co się wybielił? I zagadka – jaką czekoladę zamówiłem? : )

No comments: