Thursday, May 14, 2009

Dzień burrito



Wczoraj zaczałem wycieczkę po Kaliforni. Z lotniska w Los Angeles przejechałem do przyjaciół w La Jolla, przedmieściu uniwersyteckim San Diego. W Kaliforni fajnie jest - na miejscowo właściwy sposób - trochę jak we Włoszech - ciepły klimat, ciekawe jedzenie, ludzie wyluzowani. W wypożyczalni pierwszy raz dostałem auto gorsze od mojego własnego - po przejechaniu się Chevy Cobaltem uważam, że powinno się eksportować do Kaliforni Skodę Fabię - w wersji z automatyczną skrzynią biegów. Poza tym był to dzień burrito - zacząłem od prostego mega-burrito w Taco Bell (zachodzę w głowę, dlaczego skasowano nieliczne TB w Polsce, np. na Placu Bankowym w Wwie...), później u przyjaciół w La Jolla dostałem burrito z kiełbasą i masą jajeczną produkcji gospodarza. Do tego lekkie piwo Sierra Nevada. 

LJ jest chyba jednym z nielicznych miejsc w Stanach, gdzie można zobaczyć ludzi noszących siatki z zakupami do domu - są to zagraniczni studenci i doktoranci, którzy nie mogą się nauczyć, ze do spożywczaka jeździ sie samochodem... Rano na sniadanie było typowo amerykańsko - bagels i wieeelka kawa. Mogłem sobie dalej odespać i wybrać się na plażę, sluchajac meksykanskiego radia z Tijuany... Quiero regresar para besar tus labras rojas... lalalala...mi corazon... lalala... i tak w kółko radośnie :) 

No comments: