Wybraliśmy się dziś z rodziną Gawronów na Titlis - górę kawałek od Luzerny, na którą można wjechać na 3050 m.n.p.m. kręcącą się dookoła kolejką gondolową. Jest takich miejsc w Szwajcarii kilka - każda z nich to możliwość zasmakowania Alp i alpejskich widoków bez wylewania potu przy wspinaczce pod górę. Co zdziwiło mnie na Titlisie - to ogromna przewaga turystów azjatyckich - Japończycy, Chińczycy, Filipińczycy, Hindusi... Czułem się niemal jak na konferencji bioinformatycznej w Ameryce :) Widać Titlis jest ważnym punktem w ich opasłych przewodnikach "Guide to Europe". Na dodatek można na lodowcu pojeździć na sankach i ulepić bałwana- w samym środku lata! Na Titlisie są takie atrakcje jak instant noodles, pozowane zdjęcia rodzinne w kostiumach szwajcarskich bauerów z alpenhornami i harmoszka - reklamowane przez gwiazdy Bollywood i telewizji północnokoreańskiej, napisy w kilku podstawowych językach azjatyckich, reklamy indyjskich firm produkujących żelazka i grzejniki, etc... Wyjątkowo dużo było turystów hinduskich - wycieczkami, rodzinami, w sari, w dresach, w wełnianych czapkach i rękawiczkach czasem (5C na szczycie). Na stacji przesiadkowej kolejki była wielka tablica: "Restaurat - Indian organized groups only!!" a zza drzwi dochodził zapach zbliżony do curry. Przy dolnej stacji na poczesnym miejscu była zaś przyczepa sprzedająca somosy i bhaji's - być może najdroższe na świecie :) Kupiłem tam sobie za 3 franki "indianska herbatke" z imbirem, przyprawami, mlekiem i miodem - ale gdzie jej do tej, którą robił dla mnie w Manchesterze mój przyjaciel Sonal...
Największą atrakcją dla hinduskich wycieczek było jednak dwu niebieskookich blond angelini: mój chrześniak Atanazy i jego półtorarczony brat Klemens - Hindusi im robili dziesiątki zdjęć - jedna z pań krzyczała frenetycznie do swojego męża: "look at this baby, Szimsziu, look at this baby!!"